Najważniejszym punktem dzisiejszego dnia, pod który dopasowana była cała pozostała aktywność , był oczywiście mecz (jak z resztą każdego meczowego dnia Euro). I bardzo dobrze, bo w końcu doczekałam się karnych! :D Tak czy inaczej, po meczu mieliśmy już wolne popołudnie i postanowiliśmy najpierw wybrać się na spacer do parku, a potem do kina na "Avengers".
W weekendy w parkach organizowane są przeróżne festyny, tak też było i dzisiaj. Na jednej łące odbywały się dwie imprezy- jedna peruwiańska, a druga... polska! :) Była muzyka, jedzenie, alkohol (przynajmniej u Polaków:P). Moim zdaniem to bardzo ciekawa inicjatywa, szczególnie dla tych, którzy chcą utrzymać kontakt ze swoimi rodakami na emigracji. Muszę jednak stwierdzić, że Polacy wydawali się bawić lepiej, przynajmniej na parkiecie :)
Widok na oba festyny. Ten bliżej- peruwiański, ten dalej- polonijny.
... a tak Peruwiańczycy :)
Po spacerze pojechaliśmy do kina. Jeśli chodzi o "Avengers", to jak dla mnie film jak film, całkowicie na poziomie innych produkcji o superbohaterach. Fabuła do przewidzenia (bo przecież musi wygrać dobro), efekty specjalne całkiem zacne. Ale nie o tym chciałam pisać. Podczas seansu jakiemuś mężczyźnie w rzędzie za nami zaczął dzwonić telefon. Oczywiście cała sala się lekko obruszyła, ale starała się mimo wszystko zignorować to faux pas. Jednak mężczyzna najwyraźniej nie widział w tym nic niewłaściwego, ponieważ... odebrał telefon i zaczął prowadzić konwersację! I to nie wcale jakimś ściszonym głosem, a zupełnie normalnym tonem. Doprowadziło to do tego, że za kilka chwil dało się słyszeć głośne, tubalne "Turn it off!!!"- inny widz był tak oburzony sceną z telefonem, że postanowił pofatygować się i przejść kilka rzędów, by wykrzyczeć te słowa prosto nad głową delikwenta! Cała sala zamarła, a między mężczyznami prawie wywiązała się bójka (oczywiście, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, piękniejsze połowy musiały załagodzić sytuację). Ach, jak ja kocham tę amerykańską otwartość w wyrażaniu emocji! :)
Co ciekawe, ten od komórki wyszedł z sali jeszcze przed napisami końcowymi, czyżby bał się dalszej konfrontacji z oburzonym współwidzem?
W weekendy w parkach organizowane są przeróżne festyny, tak też było i dzisiaj. Na jednej łące odbywały się dwie imprezy- jedna peruwiańska, a druga... polska! :) Była muzyka, jedzenie, alkohol (przynajmniej u Polaków:P). Moim zdaniem to bardzo ciekawa inicjatywa, szczególnie dla tych, którzy chcą utrzymać kontakt ze swoimi rodakami na emigracji. Muszę jednak stwierdzić, że Polacy wydawali się bawić lepiej, przynajmniej na parkiecie :)
Widok na oba festyny. Ten bliżej- peruwiański, ten dalej- polonijny.
... a tak Peruwiańczycy :)
Po spacerze pojechaliśmy do kina. Jeśli chodzi o "Avengers", to jak dla mnie film jak film, całkowicie na poziomie innych produkcji o superbohaterach. Fabuła do przewidzenia (bo przecież musi wygrać dobro), efekty specjalne całkiem zacne. Ale nie o tym chciałam pisać. Podczas seansu jakiemuś mężczyźnie w rzędzie za nami zaczął dzwonić telefon. Oczywiście cała sala się lekko obruszyła, ale starała się mimo wszystko zignorować to faux pas. Jednak mężczyzna najwyraźniej nie widział w tym nic niewłaściwego, ponieważ... odebrał telefon i zaczął prowadzić konwersację! I to nie wcale jakimś ściszonym głosem, a zupełnie normalnym tonem. Doprowadziło to do tego, że za kilka chwil dało się słyszeć głośne, tubalne "Turn it off!!!"- inny widz był tak oburzony sceną z telefonem, że postanowił pofatygować się i przejść kilka rzędów, by wykrzyczeć te słowa prosto nad głową delikwenta! Cała sala zamarła, a między mężczyznami prawie wywiązała się bójka (oczywiście, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, piękniejsze połowy musiały załagodzić sytuację). Ach, jak ja kocham tę amerykańską otwartość w wyrażaniu emocji! :)
Co ciekawe, ten od komórki wyszedł z sali jeszcze przed napisami końcowymi, czyżby bał się dalszej konfrontacji z oburzonym współwidzem?