Długi weekend z okazji Święta Dziękczynienia w Stanach powoli dobiega końca. Z każdym kolejnym rokiem spędzonym w Chicago nabieram przekonania, że coraz bardziej rozumiem ideę tego święta, a być może po prostu adaptuję ten dzień do swoich przekonań i wartości. Staram się nie zapuszczać daleko w przeszłość, do pierwszych pielgrzymów i ich rzekomej kolacji z Indianami, staram się nie analizować "ludobójstwa" poczynionego na rdzennych mieszkańcach Ameryki, bo podążając tym krokiem w wielu innych świętach można by dopatrywać się barbarzyństwa i ustalać wszystko na nowo. Poza tym, szczerze mówiąc raczej słabo przekonuje mnie historia- "historię piszą zwycięzcy", głosi porzekadło, a ja dodałabym jeszcze "i ci, którzy sprawniej się do tego zabiorą". Nie daję stuprocentowej wiary temu, czego nie widziałam na własne oczy i nie upieram się przy racji żadnej ze stron konfliktu. Ale wracając do tematu: dla mnie Święto Dziękczynienia to przede wszystkim wspaniała okazja do spędzenia czasu z rodziną i przyjaciółmi, coś jeszcze piękniejszego od Świąt Bożego Narodzenia, bo zupełnie spokojnie może być oderwane od jakiejkolwiek religii, dzięki czemu może dużo bardziej łączyć, niż dzielić. Do części czysto "dziękczynnej" tego dnia wciąż dorastam. Tutaj dzieci uczą się tego od najmłodszych lat w szkole, wykonując choćby prace plastyczne pt. "I am thankful for...". Wydaje mi się, że my, Polacy, bardzo rzadko myślimy nad tym, jak wiele szczęścia sprzyja nam w życiu i jak wiele mamy rzeczy, za które możemy być wdzięczni.
Niestety, niemożliwe jest oddanie się całkowicie celebracji Święta Dziękczynienia i poczucie jego niezwykłego klimatu, ponieważ niczym pluskwa zakradają się obchody Bożego Narodzenia. Nie mówię, że są one złe, ale mówię, że powinny poczekać. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, bożonarodzeniowe dekoracje zaczynały pojawiać się w sklepach na początku grudnia, mniej więcej w połowie miesiąca czuć było już wspaniały klimat świąt, a w wigilię następowała kulminacja pozytywnego, rodzinnego, świątecznego nastroju. I to było piękne. Święto Dziękczynienia przypada na czwarty czwartek listopada. Gdyby iść rozkładem z mojego dzieciństwa, wszystko idealnie by się zgrywało. I wydaje mi się, że tak powinno być, żeby móc godnie obchodzić oba święta.
Ale czy jest to możliwe w USA? W Chicago parada bożonarodzeniowa, oficjalnie nazywana paradą zapalenia lampek na drzewkach, lecz tak naprawdę usytuowana całkowicie w klimacie świątecznym, przypada jeszcze przed Świętem Dziękczynienia. Podobnie Christkindlemarket, wzorowany na niemieckich targach bożonarodzeniowych, czynny jest już od zeszłego weekendu. A już najbardziej drażni mnie Black Friday, czyli piątek po Święcie Dziękczynienia. "Czarny Piątek" znany jest przede wszystkim jako dzień ogromnych wyprzedaży w amerykańskich sklepach. Obniżki sięgają nawet kilkudziesięciu procent, a ludzie bawią się w koczowanie pod sklepami, by tylko móc rzucić się w wir zakupów. Oficjalnie jest to pierwszy dzień sezonu bożonarodzeniowych zakupów. Problem polega na tym, że piątek często zaczyna się już w czwartek- coraz więcej sklepów porywa się na otwieranie swoich drzwi w świętodziękczynne popołudnie. Skutkuje to tym, że wiele Amerykanów zamiast spędzić czas z rodziną przy stole z pysznościami, woli postać sobie pod sklepem, a potem uwolnić swoje pierwotne instynkty i powalczyć o antylopę, tfu, nowy telewizor lub toster. Doszło nawet do tego, że czwartek, Święto Dziękczynienia przecież, zaczyna być nazywany "Szarym Czwartkiem", co już całkowicie ujmuje ważności tego dnia.
Sklepy niestety idą swoim własnym rytmem i posiadają chyba jakiś inny kalendarz. Dekoracje bożonarodzeniowe zaczynają pojawiać się mniej więcej na przełomie sierpnia i września! Przypomnę chociażby zdjęcie, które udostępniłam Wam już we wrześniu:
Od września na sklepowych półkach i wystawach przeplatają się dekoracje, elementy i akcesoria bożonarodzeniowe i halloweenowe, z początkiem listopada czasem pojawi się coś na Święto Dziękczynienia, ale nie ma tego zbyt wiele- bo przecież nie jest to dzień na przebieranki czy jakieś specjalne dekorowanie domu. Ot, może ktoś kupi jakąś nową brytfankę czy książkę z przepisami, ale zdecydowanie nie może się to równać z zakupami na inne święta. Mam wrażenie, że w czasach tak ogromnej komercji, sklepy dyktują styl życia. A skoro na wystawach nie widać za wiele Święta Dziękczynienia, to może nie jest ono tak istotne? Nie mieszkam w USA zbyt długo i nie czuję się wciąż częścią tego społeczeństwa, ale uważam, że to bardzo przykre, że chyba jedyne święto wywodzące się czysto z amerykańskiej historii i kultury jak Święto Dziękczynienia, bywa tak lekceważone. Dekoracje dekoracjami, to nie jest najważniejsza część, a jedynie piękna oprawa, ale żeby wybrać kolejki i przepychanki zamiast rodzinnego obiadu? Tego nie jestem w stanie zrozumieć. Tym bardziej, że amerykańskie sklepy na co dzień obfitują w bardzo dobre zniżki i oferty, a przecież już za kilka dni przypada "Cyber Monday", kiedy to z zacisza własnego domu, bez harmidru i tłoku, można skorzystać z jeszcze większych niż zwykle obniżek.
I jeszcze jedno. Widziałam wiele domów z całorocznymi choinkami, widziałam też kilka na
stałe udekorowanych halloweenowymi plakatami, co jak dla mnie jest
totalnie bez sensu. Bo czy można poczuć ten wyjątkowy, świąteczny klimat, mając coś na co dzień?